Mój mąż, wielki miłośnik rajdów off-roadowych (off road – poza trasą) i posiadacz takiego właśnie auta, postanowił zrobić mi niespodziankę i zapisał mnie, jako kierowcę na rajd. Nie ukrywam, że z początku podeszłam do tego bardzo sceptycznie, gdyż nigdy jeszcze nie brałam udziału w takiej zabawie. Pomyślałam: „raz kozie śmierć, może być interesująco”. Moim pilotem została siostra męża, także mogłyśmy wystartować w kategorii: „kobieta – kierowca, kobieta – pilot”, a pojazd którym ruszyłyśmy to fantastyczny OPEL FRONTERA, na czas rajdu wypożyczony od mojego męża:) I tak to się zaczęło…

O godzinie 8.00 wyruszyliśmy z Torunia w składzie: szwagierka z mężem oraz ja i mój mąż. Baza startowa była na Zamku Krzyżackim w Świeciu. Po zgłoszeniu naszej załogi, dostałyśmy specjalną kartę drogową do zbierania pieczątek. Została ona zaplombowana i przymocowana przy oknie pilota.

Odcinek specjalny

O godzinie 10.00 rozpoczęła się pierwsza konkurencja, czyli przejazd odcinkiem specjalnym tzw. OES. Polega to na jak najszybszym przejechaniu wyznaczonego odcinka trasy, który, uwierzcie mi, nie jest ani prosty ani łatwy. Mojemu pilotowi pospadały wszystkie rzeczy, które zostawiła luzem na desce rozdzielczej, w dodatku tak nią szarpało, że bałam się, iż wyleci mi przez szyberdach 🙂 Ale udało się, całe i zdrowe dotarłyśmy do mety, w dodatku z całkiem niezłym czasem.

Przejazd zręcznościowy

Kolejna konkurencja to przejazd zręcznościowy, gdyż przyczepiono nam do maski samochodu z przodu miseczkę z piłeczką tenisową. Należało w jak najszybszym tempie pokonać odcinek trasy, tak, aby piłeczka nie wypadła z miseczki. Gdyby piłeczka uciekła, zadaniem pilota było umieścić ją tam z powrotem i zakończyć zadanie. Szybko udało nam się wykonać to zadanie za pierwszym razem.

Następnie musiałyśmy udać się na wspomniany wcześniej Zamek Krzyżacki i mocno wsłuchiwać się w to, co o nim opowiadał przewodnik, gdyż można było spodziewać się pytań dotyczących historii zamku.

Wyjazd w trasę

Kolejny etap to wyjazd w teren i tu, oprócz umiejętności kierowcy, bardzo ważna była rola pilota, gdyż to właśnie on czuwa nad tym, aby prawidłowo jechać. Do pomocy pilot dostaje specjalną książkę drogową z piktogramami. Jest to zbiór instrukcji, które pozwalają dotrzeć w kolejne punkty rajdu. Opisuje specjalne miejsca na trasie i kratka po kratce prowadzi przez kolejne etapy rajdu. Oprócz szkiców w formie strzałkowej, przedstawia odległości, jakie dzielą załogę od poszczególnych punktów na trasie rajdu.

Przy tym zadaniu bardzo ważnym elementem, w jaki powinien być wyposażony samochód rajdowy, jest metromierz. Główną jego funkcją jest pomiar przejechanej odległości, tym steruje pilot.

W teren wyruszyłyśmy o godzinie 12.24, do pokonania miałyśmy 42 km w czasie ośmiu godzin. Trasę trzeba było pokonywać szybko, ale pilnie obserwując i szukając punktów z pieczątkami, które były tylko oznaczone niebieskimi i biało-czerwonymi wstążeczkami. Niektóre pieczątki były zawieszone w naprawdę ekstremalnych miejscach, np.: po strasznych koleinach trzeba było podjechać pod bardzo wysoką górkę, zatrzymać się w połowie i wstawić pieczątkę w odpowiednie miejsce i ruszyć dalej.

Nie brakowało też zjazdów ze stromych górek prosto w błoto, górek o dużym nachyleniu, ale były też momenty, że jechało się po ulicach miasteczek. Czasem łatwo było wjechać, natomiast gorzej było wyjechać, pośród „tysiąca” drzew i krzewów.

Oprócz zdobywania pieczątek, były też i zadania do wykonania, takie jak: rzucanie lotkami, strzelanie z paintballa, układanie na czas puzzli, rzucanie ringiem. Niestety nie udało nam się zdobyć wszystkich pieczątek, ponieważ w naszym samochodzie pękł napęd na 4 koła (no cóż, jakieś straty musiały być :))) ) A bez tego nie ma możliwości podjechania pod górkę, gdyż najnormalniej w świecie samochód się zakopuje. Oczywiście parę razy pojechałyśmy nie tam, gdzie trzeba, musiałyśmy nadrabiać trasę. Dobrze, że byli z nami nasi mężczyźni, ich pomoc była nieoceniona.

Meta i ciepły posiłek

Na miejsce, czyli do Remizy Strażackiej dotarliśmy na 4 minuty przed planowanym czasem, tam czekał na nas ciepły posiłek w postaci bigosu, kiełbasek i pysznego chleba ze smalcem. Dopiero jak zasiadłam przy stole, uwiadomiłam sobie, jaka jestem głodna. To był najlepszy bigos w moim życiu. W trakcie rajdu tak byłam podekscytowana, że nawet jeść mi się nie chciało, z wrażenia tylko zasychało mi w gardle. Dobrze, że woda była pod ręką.

Na koniec pozostało już tylko ogłoszenie wyników, i tu takie zaskoczenie… Zajęłyśmy I miejsce w naszej kategorii. W nagrodę dostałyśmy duży kosz ze smakołykami, dyplomy i voucher do restauracji. To był naprawdę fantastycznie spędzony dzień, nigdy go nie zapomnę. A podobno już szykuje się następny rajd, więc może tym razem spróbuję sił, jako pilot.

Autor: ERIKA