Są instytucje, które nigdy nie wychodzą z mody, choć niejednokrotnie za modą nie podążają. Są instytucje, które są równie przydatne, co denerwujące. Są instytucje, bez których normalne funkcjonowanie w aktywnym świecie ”poza rodzicielskim” byłoby niemożliwe.

Dziadkowie- babcia i dziadek to taki właśnie rodzaj Instytucji.

Jest piękny zimowy dzień. Marzysz, żeby pojechać w ośnieżone góry i szusować po białych zboczach, ale jest pewna przeszkoda. Mały człowiek, który jeszcze na nartach nie jeździ. Co robisz? Sięgasz po telefon, z lekkim drżeniem w głosie, nutą niepewności, przedstawiasz sytuację. Stawiasz się lekko w roli ofiary, że tak trochę to cierpisz, że nie możesz kości rozprostować, że nie możesz skorzystać z uroków nowego sprzętu, że nie możesz nacieszyć się świeżym powietrzem w weekend, a w tygodniu to wiadomo cały czas siedzisz za biurkiem i wdychasz spaliny miasta. I na końcu tego jakże smutnego dla ciebie przedstawienia sytuacji delikatnie spytasz, a może by dziecko przyszło do babci spędzić ten miły dzień? Ależ oczywiście, proszę. Instytucja się zgadza i cieszy, że będzie mogła porozpieszczać wnuczkę lub wnuczka, a ty nawdychasz się tego swojego zimowego, mroźnego powietrza.

Przez cały dzień było dobrze. Dziecko czuło się wyśmienicie. Jadło, bawiło się i nic nie zapowiadało tego, co wydarzy się wieczorem. Nagle spoglądasz na swojego malucha, a on rozpalony cały. Zanim zdążysz donieść lek przeciwgorączkowy, maluch zaczyna wymiotować, a ty zaczynasz panikować. Proste. Boże, co teraz. Toż to koniec świata, co robić. Sięgasz po telefon. Wykręcasz numer i przedstawiasz tą dramatyczną sytuację, w której się znalazłaś. Opisujesz cierpienia malucha i swoje. I co masz teraz, matko jedyna, robić? Z drugiej strony Instytucja odpowiada ci rzeczowym i spokojnym głosem, że to nic groźnego, podaj gorzką herbatę, natrzyj plecy i klatkę maścią, połóż mokry ręcznik na czoło i sytuacja do rana zapewne będzie opanowana. Och, Instytucjo, bez ciebie były to koszmar.

I tak można by mnożyć tych wpływów instytucji na nasze życie. I owszem czasami można się nie zgadzać, mieć inne zdanie, czy inne metody, ale i tak zawsze do „Instytucji macierzystej” się wraca. Bo Instytucja niczym dobry Budda przygarnie i przytuli, i małego, i dużego.

Że Instytucja rozpieszcza? Że włącza bajki, no cóż że czasami na kilka godzin? Że daje lody, lizaki, czekoladki i napoje gazowane? Że kupuje lalki, autka i inne niepotrzebne gadżety? Że myje rączki, a dziecię przecież samo umie? Że karmi, a dziecko ma dwie rączki i umie się posługiwać sztućcami?

To wszystko nic, bo jest wybawieniem w momentach kryzysu. Bo dzięki tej Instytucja dzieciństwo jest niezapomniane i zawsze wspominane z rozczuleniem. Bo wtedy było się wyjątkowym Kimś, i to chyba jedyny raz w życiu, w obliczu jakiejś instytucji.

Wszystkim Instytucjom – wszystkiego najlepszego wnukowego 😉