Na długo przed tym, jak zaczęłam swoją przygodę z podróżami (a było to naprawdę bardzo dawno temu), sporządziłam listę miejsc – zarówno w Europie jak i poza nią – które chciałabym koniecznie kiedyś odwiedzić. Lista jest dość długa i praktycznie z dnia na dzień wydłuża się jeszcze bardziej o kolejne coraz dalsze zakątki świata.

Zaczynając od tych mniej odległych miejsc, gdzieś tam na początku mojej listy znajdowały się Włochy. Państwo, które przyciąga turystów jak magnes, a wszystko za sprawą tak różnorodnych miejsc jakie można odnaleźć w tym kraju. Miejsc wręcz magicznych, gdzie historia krzyżuje się ze współczesną cywilizacją. Wśród tak imponujących i najbardziej znanych włoskich perełek znajduje się m.in: Wenecja, Florencja, Piza, Neapol, Pompeje oraz wieczne miasto Rzym.

Włochy to kraj, który z pewnością ma wiele do zaoferowania, od zabytków poprzez kulturę, kuchnię aż po nadmorskie kurorty przeznaczone wyłącznie w celach rekreacyjnych i wypoczynkowych. Dlatego też na uwagę zasługuje maleńka wysepka na morzu Tyrreńskim położona nieopodal zatoki neapolitańskiej. Wyspa ta rozkochuje turystów przede wszystkim dzięki malowniczym kamiennym zboczom z których wyłaniają się przepiękne wille znanych osobistości z show biznesu, licznymi grotami i przezroczysto-lazurową wodą okalającą brzegi tego maleńkiego królstwa miliarderów.

Do centrum, które znajduje się ok 400 m.n.p.m dostać się można między innymi kolejką szynową. Liczne sklepy i kawiarenki „zmuszają” turystów do odchudzenia swojego portfela. Warto spróbować przeróżnych odmian makaronów i przepysznych owoców morza, jak również skosztować orginalnej włoskiej kawy.

Przeciskając się przez wąskie uliczki miasteczka, w którego zabudowie dominują małe białe domki, dotrzeć możemy do malowniczych ogrodów Augusta, zdominowanych przez bujną roślinność. Z góry dostrzec możemy trzy wyłaniające się z morza skały tzw. Faragliony oraz Łuk Miłości – Arco del Amore.

Niesamowity widok rozpościerający się ze szczytu zapiera dech w piersiach. Można stać i podziwiać go godzinami. Chcąc poczuć się bardziej jak miejscowy aniżeli turysta można spokojnie w drogę powrotną udać się pieszo. Już po chwili mijaliśmy liczne bramy gospodarstw wyspiarzy, ale jedno z nich szczególnie przykuło naszą uwagę. Tuż za bramą znajdowała się mała wnęka z półeczkmi na której ustawiono były miejscowe wyroby. Nie zastanawiając się długo z lekkim poddenerwowaniem nacisnęliśmy znajdujący się przy bramie dzwonek. Po chwili bramę otworzyła starsza pani witająca nas szerokim uśmiechem i gestem ręki sugerującym, abyśmy weszli do środka. Ponieważ żadne z nas nie znało włoskiego, a gospodyni najprawdopodobniej tylko swój ojczysty język to rozmowa przebiegała dość komicznie 🙂 Po chwili jednak dołączyła do nas córka właścicielki i na nasze szczęście mogliśmy już swobodnie rozmawiać. Po dość długiej konwersacji jaką odbyliśmy w rozległym cytrusowym ogrodzie z kieliszkiem miejscowego procentowego napoju w ręku (którym to poczęstowali nas miejscowi) udało nam się zakupić od gospodarzy tutejsze rarytasy: dżemy z owoców rosnących na wyspie, przepyszne Limoncello, słodkie pomarańcze i nieco kwaśniejsze cytryny.

Niestety czas jaki mieliśmy do dyspozycji powoli dobiegał końca. Pożegnaliśmy się z nowo poznaną rodziną i udaliśmy się na miejsce zbiórki. Ponieważ droga nie była zbyt długa po paru minutach byliśmy już całkiem na dole. Resztę czasu spędziliśmy na odpoczynku. Na znajdującej się nieopodal portu małej kamienistej plaży czekalismy na nasz statek powracający do Sorrento z nadzieją, że jeszcze kiedyś uda nam się odwiedzić ten mały skrawek włoskiego raju.