Szacuje się, że w ciągu 20 kolejnych lat depresja dotknie co piątą osobę w jakimś okresie życia (WHO). Jak to jest możliwe w dobie konsumpcjonizmu, przedkładania własnych potrzeb i przyjemności nad wartości takie jak wierność, wiara w Boga, powściągliwość? W erze hedonizmu, mnogości dóbr i towarów, zamiast cieszyć się i z nich korzystać coraz częściej łapiemy chandrę.

Na co się zdecydować?

Psycholog Barry Schwartz tłumaczy obniżony nastrój mnogością opcji do wyboru. Jaki wózek dziecięcy wybrać, które przedszkole okaże się najbardziej rozwojowe, czy prozaiczne – która kostka masła faktycznie składa się z masła, a nie produktów pochodnych? Tak wygląda codzienność typowej kobiety, zamieszkującej kraje rozwinięte. Samo myślenie na co się zdecydować zabiera nam cenny czas, by zrobić coś prozaicznego i odczuć radość lub przyjemność.

Ze względu na różnorodność dóbr, rosną nasze oczekiwania, przez co coraz trudniej odczuć satysfakcję. Ponadto gdy już się na coś zdecydujemy, zamiast być zadowoloną ze swojej decyzji, rozpamiętujemy inne warianty, które przecież mogły okazać się trafniejsze w ostatecznym rozrachunku. Kiedy na sklepowej półce nie było nic, cieszył każdy „upolowany” towar, jeśli nie odpowiadał nam smak lub jakość, odpowiedzialny był producent, teraz za niezadowolenie z produktu obwiniamy siebie (nietrafioną decyzję).

Pradawne instynkty

Przed erą przemysłową, cywilizowaną, do przetrwania konieczne było zaspokojenie takich potrzeb, jak: pożywienie, seks, schronienie, bezpieczeństwo. Nasze mózgi zostały przystosowane do wyłapywania potencjalnie zagrażających życiu bodźców, a więc wszystkiego co negatywne. Współcześnie nie musimy obawiać się ataku tygrysa, ani koczować w lesie w poszukiwaniu bawoła, natomiast w dalszym ciągu wychwytujemy z zewnątrz to, co negatywne. Kiedyś miało to zapewnić przetrwanie, współcześnie może nawet popchnąć do samobójstwa.

Zwierciadło społeczne

Kolejną funkcją mózgu, mającą zapewnić naszemu gatunkowi przetrwanie, było dążenie do społecznej aprobaty – to czy grupa nas akceptowała, warunkowało, czy choćby nie zostaniemy zrzuceni ze skały. Współcześnie nawet gbur i samotnik nie musi martwić się o swoje życie, w większym stopniu, niż osoba popularna, niemniej schemat pozostał. Chcemy dobrze wypaść w społecznym zwierciadle, ale ponieważ próbujemy osiągnąć medialny obraz, który jest niedościgniony, prędzej, czy później jesteśmy skazane na frustrację.

Oczekiwania choćby wobec matek, to już niemalże wzór kobiety alfa – przykładna żona, perfekcyjna pani domu, nieskończenie cierpliwa i zaangażowana rodzicielka, w dodatku zadbana i świadoma własnych potrzeb, w tym nierzadko aktywna zawodowo. Nie wystarczy już być panią domowego ogniska, nie wystarczy nie tylko kobietom, które mają swoje ambicje poza pieleszami, ale też otoczeniu. Mamy aktywne zawodowo dostają łatkę karierowiczek, zajmujące się domem i dziećmi – zupek, kupek. Nierzadko źródłem oceny i bezceremonialnej krytyki są inne mamy.

Zdaniem Schwartza receptą na mnogość opcji jest ich minimalizacja i okrojenie swojej codzienności ze zbędnej otoczki.

Downsizing

W Stanach Zjednoczonych – kraju, w którym do tej pory obywatele zaciągali kredyty na bajońskie sumy, inwestując w luksusowe domy, pojazdy i gadżety, triumf święci tak zwany nurt downsizingu, czyli ograniczanie wydatków, życiowej przestrzeni, na rzecz spokojniejszego życia za mniejsze pieniądze. Downsizing był niejako odpowiedzią na kryzys finansowy i pozwolił ciąć koszta, jak się okazało przy okazji wyzwolił ludzi ze szklanej bańki napompowanych reklamami marzeń.

Choć luksusy mogą dowartościować i imponować tym, którzy mają mniej, na dłuższą metę szczęścia nie dają, a nierzadko okupione są nadgodzinami spędzonymi w stresującej pracy, która pozwoli pokryć zaciągnięte na kredyt marzenia.

Co mnie uszczęśliwi?

Czasem odkładamy swoje zadowolenie na później – jak zmienię pracę na lepszą, dostanę zasłużony awans, jak w końcu będzie mnie stać na zakup wymarzonego telewizora LCD. Jakie jest nasze zdziwienie, gdy mając u swych stóp to, o czym od dawna marzyliśmy, radość owszem pojawia się, ale jest chwilowa lub wcale nie tak intensywna, jak się spodziewaliśmy.

„Rozliczne badania psychologiczne robione przez różnych badaczy (m.in. przez Daniela Gilberta) i na różnych grupach wykazały jedno: ludzie dość dobrze potrafią przewidzieć jakie emocje wywoła w nich pewne zdarzenie, ale są kiepscy jeśli chodzi o przewidzenie intensywności i długości trwania tych doznań. Generalnie przeceniamy siłę przyszłych emocji. Myślimy, że przyszłe zdarzenia będą miały silniejszy wpływ niż potem rzeczywiście mają. Wynika z tego jedno: poświęcamy teraźniejszość dla przyszłości licząc na euforię, a otrzymujemy jedynie ulotne zadowolenie.” www.megamozg.pl

Wygląda na to, że trzeba poszukiwać niestandardowych źródeł szczęścia i nie ulegać stereotypom.