wlW Rzymie miałam ogromną przyjemność przebywać sześciokrotnie. Na szczęście tylko jeden wyjazd miał miejsce ze zorganizowaną wycieczką – pozostałe wypady odbywały się na własną rękę. Prowadziłam tam szkolenia, de facto byłam gościem moich włoskich przyjaciół, dlatego można powiedzieć, że nieco poznałam to miasto. Co istotne, od jego prawdziwej strony. A metropolia ta ze wszech miar warta jest zagłębienia się w jej zaułki, bo różnorodność jaka ją cechuje sprawia, że chyba każdy choć przez chwile poczuje zachwyt i oczarowanie. Trudno bowiem nie poczuć lekkiego onieśmielenia miejscem stanowiącym kolebkę naszej cywilizacji. Rzymianie stworzyli podwaliny pod europejski system prawny, architekturę, a ich wpływ na kulinaria jest nie do przecenienia. W tym mieście naprawdę czuć potężnego ducha przeszłości. Zapraszam zatem na moje „rzymskie wakacje”!
Szczęśliwi czasu nie liczą ale kiedy jechać do Rzymu?
Jestem gorącą zwolenniczką odwiedzania tego typu miejsc w terminach, gdy innym turystom taki pomysł niespecjalnie przychodzi do głowy. Unikniemy dzięki temu rozkoszy dreptania w długim ogonku wokół Koloseum, jak również nie poznamy gorzkiego smaku porażki gdy chcąc uchwycić panoramę Watykanu, w kadr uparcie będą wchodzić kolejne japońskie wycieczki. Perfekcyjnie sprawdza się tutaj październik,-12-lub luty,-03-– dzień wprawdzie niezbyt długi ale temperatury nadal na tyle przyjazne, że przy odrobinie szczęścia można spacerować w krótkim rękawku.
Zwłaszcza okolice Świąt Bożego Narodzenia stanowią nadzwyczaj urokliwy okres – przepięknie udekorowane place i ulice robią totalnie niezapomniane wrażenie! O ile tubylcy na każdy, lekko nawet mroźny podmuch wiatru reagują wyciągnięciem z szafy puchowych kurtek, to dla mieszkańców dalekiej północy (tak nas postrzegają) taka aura jest naprawdę sprzyjająca. Chyba, że macie tyle szczęścia co autorka i traficie na – podobno – największe od 30 lat opady śniegu. Biały puch potrafi spowodować totalny paraliż miasta. Auta poruszają się z prędkością 5 km/h, tłumy Włochów wylegają na pobliskie place obrzucając się śnieżkami, a psy dostają głupawki tarzając się radośnie w pokrywie śnieżnej.. głębokości jednego centymetra. Bo o takiej śnieżycy mowa – włoska skłonność do przesady ma oczywiście ma swój nieodparty urok.
Nie liczyłabym jednak na to, że zwiedzając Rzym poza standardowym „wysokim sezonem” uda się co nieco zaoszczędzić – wręcz przeciwnie, turystów indywidualnych zwiedzających miasto w „nietypowych” miesiącach jest mimo wszystko bardzo dużo, co w oczywisty sposób wpływa na ceny jakie utrzymują hotelarze i restauratorzy.
I wanna fly, fly… czyli jak podróżować po Rzymie.
W erze tanich linii lotniczych komunikacja z Italią jest nadzwyczaj prosta i tania. Loty z Balic, Modlina (gdy już uporają się z pasem startowym), Pyrzowic nie trwają dłużej niż dwie godziny, a ich koszt oscyluje w granicach 200 – 600 zł w obie strony. Warto tylko sprawdzić o której godzinie i z jakiego lotniska macie lot powrotny. Rzymskie Ciampino ma bowiem brzydki zwyczaj zamykania na noc hali odlotów – oczekujący na pierwsze, poranne samoloty spędzani są zatem do małej hali przylotów, gdzie koczują na podłogach. Miejsc siedzących jeszcze kilka miesięcy temu było tam około ośmiu. Dlatego warto przyjechać na lotnisko tylko nieco przed czasem, nie narażając się na takie wątpliwe przyjemności. Dojazd z lotnisk (główny port lotniczy to Fiumincino) nie stanowi natomiast kłopotu – pod sam dworzec Termini znajdujący się w centrum miasta zawiozą Was liczne autokary stacjonujące tuż przed lotniskiem. Koszt to 4-6 euro, czas dojazdu nie przekracza zazwyczaj godziny.
Po samym mieście wygodnie natomiast poruszać się metrem lub komunikacją miejską. Odradzam raczej podróż samochodem. Z prostej przyczyny – może 10 % pojazdów, które widuje się na ulicach nie jest poobijane. Póki co. Stosunek Włochów do parkowania jest mocno fantazyjny, a szkoda chyba psuć sobie w ten sposób wakacyjny nastrój. Dodatkowo, ogromna ilość poruszających się po drogach skuterów, może doprowadzić do palpitacji serca kierowców o słabszym refleksie i kruchych nerwach. Co ważne, rzymskie autobusy kursują bardzo często i w dużej ilości więc w szybki sposób można dotrzeć nawet do miejsc, gdzie nie dojeżdża metro. Zapomnijcie jednak o rozkładzie jazdy. Takowy nie istnieje, po prostu stajemy na przystanku i oddajemy się błogiej zadumie w oczekiwaniu na przyjazd autobusu. Przy pokonywaniu dłuższych tras niezastąpionym będzie oczywiście metro. W obu przypadkach bilety kosztują 1,5 euro (metrem przejazd jednokrotny, autobusem wielokrotny w ciągu 75 minut), natomiast przy dłuższym pobycie warto zainwestować w bilet całodzienny (6 euro) lub tygodniowy (16 euro). Sprzedawcy w tamtejszych kioskach, zwłaszcza w centrum bez problemu porozumiewają się po angielsku więc w razie wątpliwości spokojnie można dopytać o szczegóły.
Osobom względnie zaprawionym w turystycznych bojach polecam jednak poruszanie się po Rzymie pieszo. Owszem, to wielkie miasto, ale przykładową trasę z Watykanu do Koloseum, spokojnie można przebyć szybkim krokiem w 45 minut. Poświęcając czas na zwiedzanie zajmie nam to oczywiście kilkukrotnie dłużej, ale za to nic nie umknie naszej uwadze jak w przypadku przemieszczania się metrem lub autobusem. Spróbujcie także zachować nieco sił na wieczór – nocne przechadzki, przykładowo wokół Koloseum zapewnią Wam naprawdę fenomenalne wrażenia, czego efektem mogą być nietuzinkowe i oryginalne zdjęcia.
Gdzie spać?
Mówią, że łapać dwie sroki za ogon to już zbyt wiele. a ja się z tym nie zgodzę! Gdyby mimo wszystko planować wyjazd w okresie wakacyjnym, znakomitym pomysłem może być zakwaterowanie nie w samym Rzymie, a w jego najbliższych okolicach. Przykładowo w Lido di Ostia. Miasto samo w sobie zupełnie nieinteresujące, ale położone nad morzem – szerokie piaszczyste plaże, szum wody, przyjemna bryza, liczne knajpki. Po dniu pełnym atrakcji i wyczerpujących spacerów taka chwila relaksu będzie jak znalazł. Dojazd kolejką podmiejską do centrum Rzymu trwa około 30 minut, koszt to dosłownie kilka centów. a oszczędność na noclegu prawdopodobnie całkiem spora.
Jeśli natomiast obstajecie przy tradycyjnej lokalizacji, warto poszukać niekoniecznie standardowych hoteli, a raczej apartamentów typu B&B. Liczne (i naprawdę pięknie urządzone!) designerskie apartamenty oferują komfort niejednokrotnie wyższy niż w przeciętnym 3 gwiazdkowym hotelu, zaś ceny bez porównania przyjemniejsze dla portfela. Bardzo często umiejscowione w przepięknych, odrestaurowanych kamienicach stanowią perfekcyjną bazę wypadową. Koszt dwójki ze śniadaniem, w apartamencie w centrum Rzymu zaczynać może się od 70-80 euro. Ich właścicielami są często obcokrajowcy, mamy wiec pewność, że biegle porozumiewają się nie tylko po włosku, ale także w języku angielskim, niemieckim czy hiszpańskim. A w niższej klasy hotelach z tą anglojęzyczną obsługą bywa różnie. Jest to o tyle istotne, że warto dopytać recepcjonistów o nietypowe wydarzenia, które akurat mają miejsce w Rzymie. Zazwyczaj są zorientowani gdzie odbywa się niecodzienny koncert lub też w którym miejscu otwarto nową, tymczasową wystawę. Takich informacji w przewodnikach nie znajdziecie, a one właśnie nadają smaczku standardowemu zwiedzaniu. A jeśli już o smaczkach mowa. w apartamentach tego typu na szczęście zrozumiano, że Europa Środkowa owszem, uwielbia cornetto, ale na śniadanie chlebek z szynką mimo wszystko być powinien!
O czym również warto wspomnieć – nie kupujcie w Polsce żadnej mapy miasta. Praktycznie w każdym hotelu dostępne są gratis bardzo ładne mapki centrum, z naniesionymi na nie zabytkami, liniami metra i komunikacją miejską. Bez problemu mieszczą się w kieszeni i stanową bardzo poręczną pomoc w trakcie spacerów.
Coś dla ducha…
Rzym jest miastem, w którym na każdej niemal ulicy natkniemy się na muzeum, galerię, zabytkowy kościół czy też inny przybytek związany ze Sztuką Wyższą. To prawdziwa mekka dla wielbicieli artyzmu. W zależności od upodobań każdy, naprawdę każdy, znajdzie coś dla siebie. Od imponujących zbiorów Muzeum Watykańskiego, poprzez małe przytulne kościółki, aż po prywatne galerie sztuki ukryte gdzieś w zaułkach. Trzeba jednak liczyć się z tym, że koszty biletów jak na nasze kieszenie są dość wysokie – od 3 do nawet 30 euro. Dlatego warto wykorzystywać możliwości otrzymania zniżek. Standardowe dotyczą oczywiście dzieci, młodzieży i osób po 65 roku życia, warto także mieć przy sobie typowe legitymacje studenckie. Do co najmniej trzech muzeów udało mi się wejść całkowicie gratis – na hasło „sono studentessa” miłe panie nie mówiące ni grama po angielsku podsunęły mi pod nos opasłe tomiszcze, w którym złożyłam podpis i zostałam bez problemu wpuszczona do środka. Jeśli rzeczywiście lubicie zwiedzać i planujecie odwiedzić sporo muzealnych przybytków, sprawdzi się tu znakomicie także Roma Pass – zapewnia wejścia gratisowe lub po obniżonej cenie, a do tego przejazdy komunikacją miejską. Koszt to 25 euro.
Z nieco innej bajki – jeśli ktoś lubi muzykę poważną, nie zabraknie mu najwyższej klasy doznań. Ja osobiście uwielbiam koncerty, które w odbywają się wieczorami w budynkach starych kościołów. Muzyka organowa, dzieła największych światowych twórców, fletnia pana, skrzypce. wrażenie niezapomniane, warte każdych pieniędzy – często dostępne całkowicie za darmo. Wystarczy zerknąć na wywieszki informacyjne znajdujące się przed wejściem do świątyni.
Dla zwolenników mniej wzniosłych rozrywek także nie zabraknie interesujących lokalizacji. Ilość oraz wybór klubów, kafejek i restauracji zadowoli nawet największego malkontenta. Warto jednak pamiętać, że w najbardziej obleganych miejscach obowiązuje rezerwacja, a także selekcja. Dresik i japonki mogą więc nieco utrudnić dostanie się do środka. O ile w ciągu dnia ubiór codzienny znacznej części Włochów sprowadza się do ortalionowej, błyszczącej kurteczki, wytartych dżinsów oraz adidasków z lampkami i amortyzatorami (u obu płci, przysięgam!) to wieczorem obowiązuje naprawdę elegancki look.
… i dla ciała – rozkosze podniebienia czyli co jeść?
Aaah… temat podejścia Włochów do jedzenia to materiał na całą książkę. Powstałby z tego znakomity thriller kulinarno – erotyczny o mocno obyczajowym i sensacyjnym zabarwieniu. Włosi kuchnię kochają. Oni ją celebrują. To ich sposób życia, sacrum niemalże. Miałam przyjemność wiele razy biesiadować z nimi przy kolacji i naprawdę mocno skłaniam się ku ich opinii, że Rzym to kulinarny pępek świata. Dlatego błagam! Poświęćcie odrobinę czasu, szczyptę energii oraz zwitek euro więcej i poszukajcie prawdziwego włoskiego jedzenia! A nie papki wciskanej turystom. Nieziemsko ubawił mnie transparent reklamujący jedną ze znakomitych rzymskich knajpek „jesteśmy przeciwko wojnie i turystycznemu menu!”. Bo to naprawdę zbrodnia na podniebieniu dać sobie zaserwować coś takiego. Tym bardziej, że włoska kuchnia to daleko więcej niż tylko oklepana pizza. Daję głowę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Fenomenalnie przyrządzone, rozpływające się w ustach steki, chrupiące sałatki w znakomitych oliwach, przystawki, które z powodzeniem zastąpiłyby danie główne. Do tego oczywiście pasta, która zadziwia swoją finezją – proporcje makaronu i sosu są w Polsce jak się okazuje mocno zaburzone. Sosiastego meritum często prawie nawet nie widać, ale smak jest boski!
No i oczywiście moje ulubione frutti di mare. Próbowałam owoców morza w wielu miejscach na świecie, ale tego nieziemskiego smaku jaki poznałam w rodzinnej knajpce Tittino we Frosinone, siedemdziesiąt kilometrów do Rzymu, z niczym nie da się porównać. Te szaszłyki z ośmiornicy nadal śnią mi się po nocach. Uwielbienie dla tej kuchni sięgnęło pewnego razu totalnego zenitu i dzień przed wylotem do Polski poprosiłam o przygotowanie trzech Tiramisu.. na wynos. Tak, spakowałam je do plastikowego kubełka, owinęłam w folię i przywiozłam rodzicom. Patrzyli na mnie jak na kompletnego pomyleńca (rodzice, choć prawdę mówiąc Włosi także) ale ten niebiański smak wart jest każdego szaleństwa. Nie muszę chyba dodawać, że z polskimi „tira misiami” nie ma kompletnie nic wspólnego.
Natomiast jeśli dysponujemy ograniczonym budżetem, pod tym względem Rzym okazuje się być zaskakująco przyjaznym miejscem. Niemal na każdym rogu znajdziecie niewielkie punkty gastronomiczne gdzie za kilka euro można kupić dowolne kawałki pizzy. Zwłaszcza okolice Termini obfitują w tego typu hmm. lokale, tam jednak prym wiedzie ludność napływowa. Okolica jest aż czarna od imigrantów, a co za tym idzie kebaby i kurczaki w różnych dziwnych wariantach dostępne są na każdym kroku.
O tym, co warto, a czego nie warto oglądać w Rzymie dowiecie się już wkrótce – arrivederci!
Paulina Pastuszak
Nieumiarkowana pasjonatka podróży: najchętniej samodzielnych i niespecjalnie planowanych. Doktorantka analizująca zjawisko aktywności turystycznej w kontekście społeczno – kulturowej tożsamości płci. Mistrzyni Świata w stylizacji paznokci, międzynarodowy edukator w tej dziedzinie. Instruktorka narciarstwa i snowboardu, wielbicielka dobrej prozy, jazdy konnej, nurkowania i gry w tenisa. Jej doba trwa 48 godzin. Czyli o jakieś 24 za mało. W swoich relacjach przedstawi mocno subiektywny obraz odwiedzanych miejsc – o tym, w którym roku powstał dany zabytek, możecie sobie przeczytać w Wikipedii.